Bohaterowie graczy: Sasell "Południowiec", Fay, Jaspis, Arinna Weart
Ważniejsi bohaterowie niezależni: Kieresz, Tajfun, Ismail, Firato, Dziewczynka
Ważniejsze postaci niezależne: Rohen Tahir, Hokan Ashir
Cel główny: Przechwycić artefakt z Szeptu i dostarczyć go Rohenowi (w Kamiennym Zamku)
Cel drugorzędny: Przeżyć
I. Szept Sumienia
Znajdowali się w miejscu, o którym bogowie zdawali się zapomnieć. Pustynia między trawiastymi dolinami, jakby wycięta z innego krajobrazu i niedbale wrzucona tutaj. Choć tu, na skrajach nieprzyjaznych terenów, upał nie doskwierał zbyt mocno, ale duszące powietrze w parze z coraz bardziej nieznośnym smrodem nieumarłych - i owszem.
Obozowali na płaskim szczycie niewielkiego wzniesienia, skąd mieli dogodny widok na cel swojego zadania. Zachodzące słońce oznajmiało koniec kolejnego męczącego dnia. Stawiało ich w dogodnej pozycji - aby wróg ich widział, musiałby spojrzeć prosto w czerwoną gwiazdę, a tego nawet nieumarli nie potrafili znieść. Od celu ich misji dzieliło ich najeżone wystającymi głazami, strome zejście. Aby dostać się do celu, lub by wróg mógł dostać się do nich, należało iść naokoło, wejściem wprawdzie łagodnym, ale zataczającym długi łuk, co wystawiało potencjalnego agresora na śmiertelny ostrzał łuczników. O to chodziło.
Jeden z najbardziej wszechstronnych wojowników, jakiego widziała ta strona Eo, stał na skraju wzgórza i obserwował cele. Nie rozumiał, dlaczego czekali, ale skoro taki był rozkaz setnika... Porządnych dowódców było coraz mniej i należało ich szanować - nawet, jeśli oznaczało to bierne podążanie za celem i oczekiwanie na dogodny moment, w którym można zaatakować.
Inna sprawa, że coraz mniej było również dowódców żywych.
Wynalazek Hokana, który znajdował się w Szepcie, zagrażał pozycji żywych dowódców w armii Ashira. Oczywiście, nic nie mogło wykluczyć ich na stałe, gdyż dowodzący nieumarli byli jeszcze niedoskonali, ale z pewnością zagrażał ich pozycji i prestiżowi. Dodatkową wadą tego systemu był fakt, że zwolnieni ze służby u Ashira, kapitanowie ożywieńców - żywi czy nie - raczej nie mieli szans na znalezienie pracy nigdzie indziej. Pomijając Ismaila, który był obiecującym kandydatem na nekromantę. Jeśli nikt nie zechce jego usług, ten młodzieniec zapracuje sam na siebie.
Tajfun już nie miał szans na znalezienie innej pracy, a co za tym szło - utrzymanie się przy życiu. Kariera banity nie pociągała go z żadnej strony. Poza tym, jeśli zawiodą, a Kieresz to przeżyje... wtedy nie będzie żadnego "później", ta chodząca kupa złomu na pewno o to zadba. Zwłaszcza, gdy Hokan zrzuci winę za niewykonanie zadania właśnie na Kieresza.
Wiatr wiał w kierunku zachodnim, więc Tajfun postanowił spędzić tu trochę więcej czasu. Nie czuł tu paskudnej woni rozkładających się ciał. Szkielety czy zjawy leżały jeszcze w granicach jego wytrzymałości, ale fetor myśliwych i rzeźników zdecydowanie przekraczał wszelkie dopuszczalne normy. Już nawet Kieresz ładniej pachniał.
Drużyna ludzi, na którą mieli zapolować, przesuwała się powoli przez wąwóz na dole. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Oni jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka w najbliższym czasie.
A Tajfun, choć wiedział, co ich czeka, nie wiedział, kiedy.
Miał nadzieję, że już niedługo.
***
Słońce zachodziło zdecydowanie szybciej niż powinno. Światło przestało docierać do wąwozu, gdy byli dopiero w połowie jego długości. Nie mieli wyjścia, musieli rozłożyć obóz na dole. Tym razem pierwszym wartownikiem został człowiek nazywany Południowcem.
Dziwne uczucie bycia obserwowanym nie opuszczało go ani na minutę. Początkowo tłumaczył to sobie bliskością nekropolis, miasta nieumarłych. Nękane wiecznym nie-życiem, zmuszone do niekończącej się niewoli, obdarte z wolnej woli potwory zdawały się patrzeć na nich z dołu.
Centrum Szeptu ulokowane było w kotlinie. Nocą praktycznie nie dało się go zauważyć - ponure, ciemne budynki nie były rozjaśniane żadnym światłem. Jedynie nieliczne kwatery żywych żołnierzy i dowódców, znajdujące się najdalej od nich, migotały mdłym, żółtym blaskiem. Na tak bezbarwnym i nudnym tle imponująco prezentował się zamek rozświetlony tu i ówdzie płomieniami latarni i pochodni. Była to rezydencja Hokana, przebywającego obecnie na spotkaniu Kręgu w okolicach Szarogórza. Mimo tego, zamek zapewne tętnił życiem (nie-życiem również), liczni słudzy, to żywi, to umarli, opiekowali się tą w połowie fortyfikacją, w połowie rezydencją w trakcie nieobecności ich pana.
Zamek okalany był przez gród, ten z kolei przez podgrodzie - tradycyjny, znany wszystkim układ. Żadna z tych części nie była szczególnie ufortyfikowana. Owszem, na dachu zamku zapewne znajdowały się machiny obronne, a wokół owej rezydencji stały obronne wieże - tak samo, jak wewnątrz i na skraju grodu, ale nie było miejsc otoczonych jakimkolwiek obronnym murem czy choćby prymitywnym zasiekiem. To znacząco ułatwiało dostanie się do miasta i zwiększało ich szanse na przeżycie.
***
Podszedł do niego cicho i niepostrzeżenie, jak sama śmierć. Człowiek zwany Kolekcjonerem poklepał go wesoło po ramieniu i wyłonił się zza jego pleców.
- Zagramy? - Zapytał wesołym, melodyjnym głosem, jakby był karczemnym kanciarzem czy trubadurem.
Tajfun nie miał ochoty z nim grać. Zresztą, dwa wieczory temu przegrał swój ostatni bukłak z piwem. On zawsze wygrywał, niezależnie od gry, jaką wybierali. Zapewne gdyby urządzili zawody w rzucaniu kurczakami na odległość, ten pieprzony farciarz wygrałby nawet z wkurzonym Kiereszem.
- Jedną partyjkę... - Kolekcjoner nie ustępował, powoli wytrącając Tajfuna z równowagi. - Proszę...
- Idź zagrać z Ismailem. Albo którymś z myśliwych. Ja stoję na czatach.
- Ismail mógłby postawić już tylko swoją klaczkę. Umarlaki są na to za sztywne. I za tępe, nie rozumieją zasad.
- Zagraj z Kiereszem.
- Samobójcą nie jestem.
- Ty nie...
Jeden rzut oka na Tajfuna i Firato (bo tak miał na imię Kolekcjoner) wiedział, żeby nie zadawać głupich pytań. Spojrzenie jego kompana utkwione zostało w czterech osobach.
Tajfun miał rację, uznał Firato. Trzeba być samobójcą, by próbować dostać się do martwego miasta, samemu będąc żywym...
***
Rohena bardzo interesowała księga, którą mieli zdobyć. Specjalnie dla zwiększenia szansy na powodzenie misji zaaranżował spotkanie Kręgu i celowo wybrał miejsce tak odległe od miasta umarłych. Wynajęci przez niego ludzie nie mieli zbyt wiele czasu.
W chwili, gdy nocowali w obozie, pozostały im trzy dni do opuszczenia Szeptu. Im później wyjdą z miasta, tym większe ryzyko zastania Hokana w jego włościach. Im dalej od miasta będą w momencie, gdy Ashir dowie się o kradzieży, tym lepiej dla nich.
Sasella nie opuszczało wrażenie bycia obserwowanym, ale na pobliskich skałach ani nigdzie w promieniu jego widzenia nie mógł dojrzeć sylwetek jakichkolwiek żywych stworzeń. Martwych zresztą też. Wydawało się, że są sami na tej przeklętej pustyni. Może właśnie dlatego to dziwne uczucie go nie opuszczało?
***
Rano nadal wszyscy byli żywi. Poza Fay, która stała na warcie jako ostatnia i miała pełne prawo narzekać na niewyspanie. Kilka godzin konnej jazdy niewiele jej pomogło.
Nie poruszali się w zabójczym tempie, ale zdecydowanie szybciej niż piechurzy. Nie mieli zbyt wielu zapasów, ale prędzej zostaną zamordowani po drodze, niż one się skończą - przy rozsądnym gospodarowaniu, naturalnie.
Tego dnia, wedle planu, mieli zawitać do podgrodzia (czy też przedmieścia) Szeptu. Nie napotykając nigdzie śladu umarłych bądź żywych armii, śmiało postępowali naprzód. Według instrukcji Rohena, nie musieli obawiać sie umarłych, dopóki nie natkną się na ich dowódcę - czy to żywego, czy martwego. Pospolici nieumarli nie rzucali się na żywe cele bez odpowiedniego rozkazu. Z tego, co mówił Rohen, miało to na celu uniknięcie sytuacji, kiedy bezmózgie zastępy rzucą się na swego ludzkiego kapitana.
***
- Sam się nimi zajmę.
Nie śmieli kwestionować decyzji. W innym wypadku mógł przecież zająć się najpierw nimi, dopiero potem tamtymi ludźmi, a to nie miało żadnego sensu. W armii Tahira takie przypadki zdarzały się zdecydowanie zbyt często, zresztą, po co mieli się narażać? Skoro chciał się nimi sam zająć, niech się zajmie.
W spokoju, co u Kieresza było podejrzane, przekazał im resztę planu. Był całkiem logiczny, jak każdy jego plan. Mogli nazywać go kupą mięśni, ale łeb to on również miał.
Firato, Tajfun i Ismail udali się na umówione stanowiska. Tego dnia zatriumfować miała śmierć.
Pytanie, czyja.
***
Porażająca cisza. Opuszczone domy. Żadnego wiatru, tylko prażące niemiłosiernie słońce.
Spustoszenie.
I szepty.
Zdawało im się, że są tu sami. Dotarli do przedmieścia, ale nie tego się spodziewali - podświadomie spodziewali się hordy nieumarłych, rzucającej się w ich stronę. Nie spodziewali się znaleźć kilkudziesięciu opustoszałych domów, pozostawionych sprzętów domowych, porozrzucanych krzeseł z powyłamywanymi nogami, stołów połamanych na części, sienników leżących to tu, to tam...
I, przede wszystkim, nie spodziewali się absolutnej ciszy. Aż głupio było się odezwać. Każdy szept zdawał się być niepożądanie głośny. Dlatego na razie nie odzywali się. Nasłuchiwali. Szukali jakiegokolwiek znaku życia w mieście umarłych. Spędzili tu jedynie kilka pacierzy, ale wiedzieli już, skąd wzięła się nazwa miasta. W widmowym mieście pełno było tylko i wyłącznie szeptów. Być może podpowiadała im to wyobraźnia. Niczego nie było w polu widzenia.
Znajdowali się w jednym z najwyższych punktów miasta. Aby zmniejszyć ryzyko wykrycia, musieli - paradoksalnie - zejść na dół, do głównej części miasta. Jak najszybciej.
W swej upiornej ciszy i braku jakigokolwiek ruchu, Szept wyglądał majestatycznie. Smukłe, wysokie budynki w centrum zdawały się ścigać w drodze do nieba. Wiele z nich zbudowanych było z obsydianu. W dali widzieli kościane wieże - strażnice. Ich musieli unikać. Tu jednak nie było ich zbyt wiele. Miasto wręcz zapraszało...
Z zamyślenia wyrwał ich dziwny dźwięk. Jakby... pisk. Nienaturalnie wysoki śmiech kobiety, upiornie wbijający się w uszy i docierający aż do mózgu. Sam dźwięk trwał krótko, co najwyżej kilka sekund, ale echo po nim zdawało się wstrzącać okolicznymi wzniesieniami i wzdragać delikatnymi wieżyczkami Szeptu.
Paskudny dźwięk dochodził z jednego z dalszych domów lub jego okolic. Nadal jednak był to wysunięty na zewnątrz fragment Szeptu.
Echo umilkło, widocznie znudzone ciągłym powtarzaniem jazgotu. Znów zapadła śmiertelna cisza. I tylko szepty w ich głowach nie chciały milknąć.
Idź stąd.